Ile Was weszło

piątek, 11 lutego 2011

06.02.11 - Recenzja z koncertu Dezerter

Gdy przyszedłem do klubu Luka nic nie zapowiadało takich nerwów i wkurwienia jakiego zagwarantował mi Dezerter. Kapela Banda whysego siedziała z nami praktycznie od 15 w środku.
Przyjechał Dezerter. Żadnych słów "Witamy. Ćześć." czy chociażby głupie "spierdalajcie". Nic. Po prostu przyjechali i od razu uciekli do garderoby jakby się czegoś bali. Garderoba oczywiście musiała być tylko dla nich i ich sprzętu, w związku z czym Banda musiała trzymać swój sprzęt wśród publiczności. Zbliżała się godzina rozpoczęcia koncertu. Banda jako pierwsza kapela musiała się jakoś rozstawić. Ale co się okazało. Sprzęt Dezertera zajebał prawie całą scenę i bandziory nie mogli zmieścić swojej perkusji. Jednak po paru chwilach Misiek mógł zasiąść za bębnami na boku sceny tak, że prawie go nie było widać, bo na pierwszym planie musiał stać jakiś jebany wiatrak, który postawił sobie Dezerter do ochładzania chuj wie czego. Zaczyna się koncert. Banda zaczyna Brzytwą dziadka. Wg mnie jest to jeden z lepszych ich koncertów. Grają cover Dead kennedys
"Holiday in Cambodia", przeróbkę hitu dyskotekowego "Yes sir, I can boogie". Hit zespołu Anti nowhere league "So what". Wszystko wyszło im genialnie, ale szkoda, że musieli ściskać się jak sardynki na scenie.
Następnie Dezerter. Nie powiem, że źle zagrali. Technicznie zagrali bardzo dobry koncert. Na końcu same stare hity. Tylko jeden kawałek zapadł mi w pamięć "Dla zysku" hipokryzja ?
Ale ich występ strasznie mi się kojarzył z koncertem Exploited. Zagrany na szybko, na siłę bez tej więzi z publiką. Tak jakby przyszli do pracy. I to by było na tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz